piątek, 9 marca 2018

Bushcraftowo #23 - Pierwszy raz


Dzisiaj będzie o pierwszym razie w lesie... 
Zapraszam!



Jest zima, spadł śnieg, termometr pokazuje 2 stopnie C na minusie, czas w las!
Nie jest to zwykłe wyjście w dzicz, Oliwia od dłuższego czasu chciała wybrać się na jedną z moich "wypraw", a teraz, przytrafiła się idealna okazja, szałas zbudowany, temperatura nie daje w kość, chociaż klimat zimy jest odczuwalny - świetnie!
Po namyśle, stwierdziłem, że nie ma przeszkód ku temu, by spędzić noc w lesie, dla mnie to rutyna, ale zdaję sobie sprawę, że jej pierwszy raz na noc w lesie będzie gigantycznym przeżyciem!


Od samego początku było ciekawie :)
Przed wejściem do lasu znaleźliśmy kozła sarny, bardzo możliwe, że postrzelonego przez kłusowników. Według mnie leżał tutaj już dobry dzień, ptaki zdążyły zająć się wyjadaniem jego wnętrzności przez odbyt. Rana postrzałowa na wysokości serca, ale przecież myśliwi zazwyczaj albo zabierają, albo patroszą i zabierają, a nie zostawiają sobie tak o. Co ciekawe, następnego ranka kozła już nie było, ktoś w nocy podjechał autem i go zabrał, więc tym bardziej uważam, że to trochę lewa robota...


Po 25 minutach marszu dotarliśmy do brzozowego lasku, który jest przedsmakiem tego, co będzie dalej, bardzo cieszę się, że był śnieg, to naprawdę robi świetną atmosferę!


Jesteśmy na miejscu!
Na razie jest super, Oliwii bardzo podoba się wszystko co dzieje się po drodze, świetnie patrzy się na kogoś, kto pierwszy raz jest w lesie w ten "intensywniejszy" sposób. Jakbym widział siebie jakieś 4 lata temu...


Parę minut i obóz wita nas, tym razem w białym wydaniu i przy akompaniamencie długiego "łaaaał!". Nie dziwię się Oliwii, szałas w tej scenerii naprawdę wygląda świetnie, szczególnie dla kogoś, kto przeżywa właśnie swój leśny, pierwszy raz :)
Pamiętam jak kilka patyków jakiś czas temu wystarczało, bym czuł wielką euforię i nawet nie myślałem, że kilka lat później obozy, jak na zdjęciu, będą dla mnie czymś zupełnie naturalnym!


Podczas tygodniowej nieobecności, w obozie miałem gościa - zająca.


Na początek zostawiliśmy rzeczy w szałasie i zacząłem przekazywać wszystko co wiem o Bushcraftcie i lesie. Standardowo, nie mogło zabraknąć zbierania kory z powalonej brzozy, to jedna
z elementarnych umiejętności.


Przy okazji nauka używania noża w lesie :)
Cała ta kora przyda się później.
Niestety śnieg przy dość wysokiej temperaturze (prawie 0 stopni C) prawie od razu topi się i moczy rękawice...


Później poszliśmy do wąwozu, który jest bardzo klimatyczny, na zdjęciu jest bardzo stromo, ale dopiero w dalszej części robi wrażenie. Nie jest to zwykły "duży rów", bo skały w niektórych miejscach mają około 3-4 metrów pionowej ściany.


Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, znaleźliśmy strużkę wody płynącą ze zbocza wąwozu. Od kilku lat chodzę po tym lesie i zawsze musiałem wybierać się nad rzekę, trwało to około 10 minut, chyba nie ma dla mnie lepszej informacji niż woda przepływająca 3 minuty piechotą od mojego obozu, przez piękny wąwóz, bajka!


To nie błoto, tylko skała.
Z niej wypływa "źródełko" wody, mam tylko nadzieję, że to nie przez ten śnieg, gdyby takie coś zostało na lato, byłoby cudownie! Albo chociaż na wiosnę...


Po zejściu na dno wąwozu, jeszcze bardziej rozpromieniłem się, ponieważ całe pokryte jest taflą lodową, która przykrywa około 30 centymetrów wody, a może nawet więcej, także to nie byle wyciek ze skały, głęboko wierzę, że coś z tego będzie, ale może to po prostu marzenia... Okaże się przy następnym wyjściu w las.



Zabawa zimą zawsze jest świetna, zbocza są tak strome, że można po nich zjeżdżać :)
Nigdy się tak nie bawiłem w lesie, pewnie też znaczące jest wymarzone towarzystwo.


Tyle właśnie dzieli las od rzeki, która niestety nie jest już w takiej dziczy jak "źródełko", ale jest wystarczająco schowana przed ludźmi, by można było bez stresu kąpać się w niej.


W tym miejscu ostatnio morsowałem, oczywiście tym razem nie zamierzam, ponieważ nie chcę, by pierwszy raz w lesie miał w sobie jakiekolwiek ryzyko, chociaż oczywiście apteczka jak zwykle pełna i gotowa do działania.


Znaleźliśmy na środku rzeki wysepkę, która wyglądała dość stabilnie, tylko trzeba było się najpierw tam dostać.


Radzę powiększyć to zdjęcie (kliknąć w nie), ponieważ widać na nim bardzo ciekawe zjawisko, woda spokojna i idealnie gładka (tafla wody) przeobraża się w jednym momencie w bardzo ruchliwą i "pomarszczoną".


Kolejnym punktem programu było wejście na miejsce widokowe. Pogoda trafiła się świetna, co prawda widoczność nie powalała, ale to miejsce jest zawsze piękne.


Sople bronią wejścia do norki :)


Po półtorej godziny wróciliśmy do obozu, odgarnęliśmy śnieg, bo największym błędem byłoby rozłożenie się na nim, później przy ognisku wszędzie zrobiło by się ogromne bagno.


Czas na szybki posiłek, ziemniaki zalane wrzątkiem czy coś w tym stylu, w każdym razie dosyć smaczne. Po takim ciepłym jedzonku od razu dostaje się siły, szczególnie w walce z mokrymi i zimnymi rękawicami :)


Kolejny punkt wycieczki, to ambona, z której rozpościera się widok na las i pole przed nim. Kiedyś, jakieś 3 lata temu siedziałem tam z kuchenką gazową i tak spędziłem noc :)


Jest godzina 15, trzeba zacząć zbierać drewno... Dużo drewna, ponieważ chcemy od razu mieć na rano, by móc tylko wstać i od razu rozpalić ognisko, a nie dopiero myśleć o paliwie do niego.
Oliwia po chwili załapała rąbanie siekierą i szło coraz sprawniej.


Minęło półtorej godziny, bardzo się zmachałem, jednak w końcu udało się. Podzieliliśmy się tak, że ja rąbałem, a Oliwia nosiła drewno do obozu. Teraz herbata, bo trzeba rozgrzać się przed kolejną "wycieczką lasoznawczą". :)


Z doświadczenia wiem, że po ciemku wszystko idzie wolniej i gorzej, więc jeszcze przed kompletnym zmrokiem (godzina 17:10) posegregowaliśmy drewno na pięć "kupek", każda
z drewnem różnej wielkości, by później rozpalenie ognia zajęło kilka chwil.
Łącznie przygotowanie ogniska zajęło nam dwie godziny, ale zawsze jest warto to robić.


Chodziło mi głównie o to, żeby przejść się z Oliwią przez las nocą, wtedy wyobraźnia lubi płatać figle, jednak ku mojemu zdziwieniu, nie było w niej ani trochę niepokoju :)
Później jednak udało mi się ucieszyć, ponieważ każdy trzask w lesie powodował u Oliwii nagłe powiększenie się źrenic i gwałtowne rozglądanie się... Bezcenny widok, też kiedyś tak miałem, czułem się trochę jakbym był w lesie ze sobą sprzed kilku lat, jako początkujący, świetne uczucie.
Z czasem człowiek przyzwyczaja się do dźwięków lasu i doskonale wie, że to tylko drzewa lub wiatr, nawet zwierzęta, to coś co później po prostu ignoruje się, a wiem jak kiedyś byle sarna potrafiła wystraszyć.


Ognisko, ułożyłem w typową studnię, która bardzo dobrze spisuje się w zimowych warunkach.


Po jakiś 3 minutach cały obóz zaczął tętnić życiem, zrobiło się ciepło i z -6 stopni C na termometrze widniało około 18 stopni C (przy karimacie, gdzie siedzimy).
Ten ogień był tak duży tylko przy rozpalaniu, dookoła ogniska kamienie, a nad nim nie ma nic, okolica cała w śniegu, więc wszystko było pod kontrolą.


W tym momencie zaczyna się cała magia, kiedy po całym dniu i kilku godzinach męczenia się przy zbieraniu drewna, można usiąść i w końcu ogrzać się całkowicie, wysuszyć rękawice, zdjąć kurtkę i odpoczywać...


Kolejna chwila na którą warto zawsze czekać. Jedzenie!


Tym razem klasycznie, bo skoro to pierwsza noc Oliwii w lesie, to musi być kiełbasa z ogniska, nie ma innej opcji, szczególnie, że słyszałem od niej o tym od kilku godzin co jakieś 5 minut :)


Po tym uśmiechu już wiedziałem, że wszystko jest super i leśna pasja "zaskoczyła", bo najgorsze co mogło się stać, to nieudana pierwsza noc w lesie, lub ogólnie pobyt tam, na szczęście wszystko się udało!


Czas na ciasteczka, najwięcej energii daje nam cukier i to jego niedobór sprawia, że czujemy się słabo i nie mamy siły, więc warto zaopatrzyć się w ciastka lub czekoladę.


Robiło się coraz chłodniej, jednak przy ognisku było naprawdę cudownie, szczególnie, że nie był to ogień na zasadzie "dołóżmy dwa patyczki, żeby nie zgasło", tylko taki pod ogrzewanie, z grubych gałęzi, więc i żar i ogień były bardzo ciepłe.


Co chwilę słyszałem "kiedy pójdziemy jeszcze raz do lasu?", bardzo mnie to ucieszyło, bo nie tyle, że było "fajnie", a świetnie. Minęły dwa tygodnie od tego wyjścia, a ja nadal jestem atakowany przez masę pytań o następne wyjście :)


Już od jakiś 4 godzin siedzimy tak przy ogniu nasłuchując dźwięków lasu, świetna sprawa.


Filmik dla tych, co nie mogą, a chcą iść na noc do lasu...


Przed spaniem zimą warto wypić coś ciepłego, w naszym wypadku była to herbata.


To już ostatnie zdjęcie z pierwszego dnia, podsumowuje je uśmiech wskazujący, że było super!
Oliwia spała w moim śpiworze zimowym, w którym -6 stopni C, to cieplutko, więc nie było szans, że zmarznie, a ja wpakowałem się do mojego letniego śpiworka, ubrany we wszystko co miałem modląc się, żebym zasnął. Na szczęście nie było najgorzej, chociaż na pewno daleko mi było do komfortu. Myślę, że wielokrotne spanie w lesie mocno hartuje i przygotowuje do takich sytuacji.
Dobranoc!


Spało się nie najgorzej, pobudka o godzinie 9, za to Oliwia nie miała żadnych problemów, więc na spokojnie udało się wyspać, a rano było już jasno i promienie słoneczne wpadały do środka przez drzwi szałasu. W nocy padł śmieszny tekst "Kamil coś łazi obok szałasu!" i odpowiedź na to, zupełnie naturalna "A niech sobie łazi...". :) Początki naprawdę musiałby być ciekawe, aż śmiesznie mi patrzeć na to, szczególnie wiedząc, że tak właśnie się zachowywałem.



Wysoki stos małych patyczków na porządnej studni, a w środku kora brzozowa zebrana wczoraj umożliwi szybkie i pewne rozpalenie ogniska. Tych małych patyczków jest tak dużo, bo po prostu chcieliśmy je spalić, żeby nie zostawiać tu kawałeczków drewna z którego kiedyś będzie wytwarzać się ściółka, nam zależy na klepisku.


O ile na zewnątrz nie ma 20-kilku stopni C, to wychodzenie ze śpiwora potrafi być istną katorgą, rozespany człowiek i -6 stopni C, a do tego trzeba się jeszcze ubrać, to nic przyjemnego, dlatego ognisko rano jest cudowną ulgą. Rozgrzewa się wtedy skostniałe i rozespane ciało, na którym są lodowate ubrania wyjęte z plecaka. Świetna sprawa, zazwyczaj jednak rano nie palę ognisk, ale to głównie z lenistwa...
Z Oliwią wiadomo, że rozpaliliśmy, bo chciałem, żeby pierwszy pobyt w lesie był jak najlepszy
i chyba będę robił tak już zawsze, bo to bardzo poprawia samopoczucie.



Ostatnio do lasu zacząłem brać męską, różową patelnię :)
Niedawno smażyłem na niej kurczaka, a tym razem przyszła kolej na jajecznicę z boczkiem, pycha!


Nigdy nie miałem takiego prawdziwego obozowiska, raczej zawsze było dość na dziko, a tutaj, szczególnie mój pomysł kamieni dookoła ogniska sprawił, że można poczuć się jak w domu. Dodatkowo dzięki kamieniom łatwiej jest gotować i smażyć.


Uwielbiam gotować w lesie, łączy to moje dwie pasje i pozwala mi realizować je tak jak to sobie wymarzę.


Jajecznica na łonie natury gotowa, teraz spokój, cisza i ogień...


Po jajecznicy pijemy herbatę.


Drewna starczyło nam na dwie godziny solidnego palenia, nie spodziewałem się, że aż tak dobrze poszło nam wczoraj zbieranie paliwa.
Teraz coś, co zawsze robię w tym obozie, czyli kopię dziurę, by zakopać tam popiół. Po prostu nie chcę mieć syfu, wiatr powieje i będzie wszystko szare, albo namoknie popiół między kamieniami i zrobi się błoto zamiast miejsca na ognisko.
Ważne jest to, że jeśli popiół ma w sobie troszkę żaru, to trzeba bardzo uważać jak się to zakopuje.
Jest zima, więc tragedii nie ma, ale warto upewnić się, że dokopało się do ziemi, a nie grzebiemy w ściółce, bo ta lubi żarzyć się przez bardzo długi czas. U mnie w podłożu jest dużo gliny, więc idealnie.


Poczekaliśmy, aż wszystko ładnie się dopali.


Jeszcze lekko ciepły popiół został zasypany śniegiem i zalany resztą wody z wkładu hydratacyjnego.


Na sam koniec cała dziura została zasypana gliną, a dopiero na sam koniec przykryta ściółką, ale bez suchych gałązek.


I w takim stanie zostawiamy obóz, zawsze zdjęcia tego miejsca sprawiają, że dostaję gęsiej skórki...
Kocham to schronienie.


Wychodząc z lasu podeszliśmy jeszcze do paśnika, który od pół roku leżał przewrócony.
Bushcraft, to też dawanie czegoś od siebie dla lasu. Wspólnymi siłami postawiliśmy paśnik do pionu i ustabilizowaliśmy mu "nogi".


To wszystko co chciałem Wam dzisiaj pokazać.
Myślę, że nie muszę pisać tu jakiegoś wielkiego podsumowania. Była to dla mnie bardzo sentymentalna wyprawa, ponieważ poczułem się jak ja sam kilka lat temu, poznając dopiero uroki lasu. Bardzo cieszę się, że Oliwii spodobało się to i możecie spodziewać się kolejnych postów z jej udziałem.

To było świetne wyjście!



































































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz