W góry najlepiej wybrać się dopiero po zakończeniu sezonu, wtedy można poznać ich prawdziwe oblicze.
Zapraszam!
Zapraszam na film-relację:
[YouTube]
Dzień przed wyjściem razem z Kubą spakowaliśmy się już całkowicie, ponieważ wstajemy o 4 rano, więc wystarczy chwycić plecak i w drogę.
W góry trzeba pakować się lekko, nasze plecaki ważyły po 8 kilogramów, znajdowały się tam ubrania, trochę jedzenia i woda.
Już o 5 nad ranem siedzieliśmy w pociągu, który dowiózł nas na krakowski dworzec główny.
Teraz tylko czekać na autokar, który dostarczy nas do Zakopanego.
Na marginesie, warto wyposażyć się w koszulkę termiczną, szczególnie z długimi rękawami, znacząco poprawia komfort podczas podróży.
Autobus odjechał o 6:25 i przez te dwie godziny drogi, większość czasu przespaliśmy, w końcu każda chwila snu jest na wagę złota!
Udało nam się załapać się na autobus (linia 14), który przewiózł nas pod same kuźnice, przed nami tylko dwa kilometry i będziemy na szlaku.
Zaczęło się!
Godzina 9:20, opłata środowiska zapłacona i można wyruszać, na razie celem jest zdobycie Kasprowego Wierchu od strony Kuźnic, później mam w planach przejść na świnicką przełęcz i wrócić do Kuźnic przez Halę Gąsienicową.
Tatrzańskie potoki zawsze mają w sobie to "coś", co przyciąga i umila wędrówkę.
Na razie szlak jest bardzo prosty i przyjemny, szeroki trakt leśny pozwala narzucać naprawdę sprawne tempo.
Tak przy okazji, gdyby nie to, że jest to park narodowy, to jest tutaj tyle mchu, że stworzenie wodoodpornego szałasu, byłoby banalnie proste, normalnie raj dla bushcraftowców :)
Pogoda bardzo nam dopisywała, wystarczyła sama koszulka termiczna, nawet podczas postojów, więc naprawdę warunki były świetne. Mogę śmiało powiedzieć, że to najlepsza sytuacja pogodowa jaka mogła być przez cały rok, w lecie podczas upałów, trasa ta byłaby dużo bardziej męcząca, a teraz było cudownie.
Jeszcze chwila i dotrzemy do Myślenickich Turni, tutaj jest punkt pośredni kolejki, którą dużo ludzi wybiera rezygnując z całej frajdy zdobycia szczytu, nawet tak prostego jak Kasprowy.
No i dotarliśmy do Myślenickich Turni.
Minęło 45 minut, a orientacyjny czas wynosił godzinę, więc jesteśmy sporo przed czasem, trzymamy dobre tempo.
Od tego momentu robi się już coraz piękniej, powoli opuszczamy las i góry są już dokładnie widoczne.
Czas coś zjeść (szproty i suchary), szczególnie, że śniadanie mieliśmy obfite, lecz było to o 4 rano, czyli jakieś 6 godzin wcześniej :)
Pełni jedzenia i uśmiechu, ruszamy dalej.
Teraz już tylko przed siebie!
Kasprowy Wierch wzywa.
Odkąd przeszliśmy przez Myślenickie Turnie, trasa robi się dużo bardziej stroma, ale nie jest źle!
Tutaj mamy widok na Giewont i Halę Kondratową, po lewej widać Kopę Kondracką, której szczyt jest lekko przyprószony śniegiem.
Idziemy już w prawdziwym klimacie Tatr zachodnich - kamienistym zboczem góry i piękne widoki na hale i masywy górskie.
Na takim szlaku bardzo ważne jest odpowiednie obuwie, bez dobrych ubrań nie należy wybierać się w góry. Niekoniecznie musi być za kostkę, wystarczą porządne buty górskie, a takie poniżej kostki świetnie sprawdzą się na takiej ścieżce.
Im wyżej się znajdujemy, tym mniej drzew, teraz praktycznie towarzyszy nam tylko kosodrzewina.
Wkroczyliśmy w ostatnią - najcięższą - część zielonego szlaku. Przed nami kamieniste podejścia, aż na sam szczyt.
Szczerze, myślałem, że trasa będzie się dłużyć i dłużyć w nieskończoność, ale chyba wyprawa do Częstochowy tak przyzwyczaiła nas do dużych dystansów, że tutaj przy każdym odwróceniu się, okazuje się, że przeszliśmy już kawał drogi!
Warto czasem przystanąć, usiąść i podziwiać widoki, przysięgam, każdy mimowolnie uśmiechnie się podziwiając taki krajobraz...
Lepszych warunków być nie mogło!
W oddali widać już wyciąg narciarski, aktualnie nieczynny, więc musimy być naprawdę blisko.
Widok na Tatry zachodnie.
Z daleka widać już szczyt Kasprowego, więc przed nami dosłownie 15 minut marszu.
No i udało się!
Kasprowy Wierch (1987 m n.p.m.) zdobyty w 2 godziny 20 minut, według oznaczeń powinniśmy przejść go w 3 godziny, więc jesteśmy sporo przed czasem.
Na górze pełno ludzi, ale miejsce dla nas się znalazło i czas zjeść brownie, które przygotowałem kilka dni wcześniej, dobra alternatywa dla zwykłej czekolady.
Widok z Kasprowego na Beskid, a w oddali widać Tatry wysokie ze Świnicą na czele (najwyższy szczyt pośrodku zdjęcia), właśnie pod nią zmierzamy - do świnickiej przełęczy.
Niestety przez to, że Kasprowy to najpopularniejszy tatrzański szczyt, a do tego jedzie na niego kolejka, zupełnie nie czuć tam klimatu gór, ale za to można poczuć się jak na prawdziwym pokazie mody...
Widok z Beskidu na Tatry wysokie, pora wkroczyć w prawdziwe góry!
Dotarliśmy na Liliowe, to na zdjęciu widać Beskid.
Odkąd weszliśmy w Tatry wysokie, klimat jest wyraźnie inny, tutaj jest zauważalnie więcej śniegu.
Ostatnie spojrzenie na Kasprowy Wierch, czas ruszać w stronę Świnicy!
Stawy gąsienicowe z góry wydają się dużo mniejsze niż są naprawdę, krajobraz jak z bajki :)
Zbliżamy się do przełęczy świnickiej, a tutaj jest już sporo śniegu, bardzo ładny widok, tyle śniegu w październiku.
Czasem przydałyby się raki, jednak nie ze względu na bezpieczeństwo, a komfort wędrówki.
Nawet pod Świnicą temperatura była na plusie, pomimo śniegu, więc trafiliśmy w idealną pogodę.
Udało nam się nawet zdążyć przed chmurami, które w tym momencie już zakryły cały Kasprowy.
Dotarliśmy na świnicką przełęcz!
To moje pierwsze wejście na wysokość powyżej 2000 m n.p.m., a dokładnie 2051 m.
Jest tutaj zupełnie inny klimat i wszyscy wchodzący na Kasprowy nie są w stanie poczuć się tak jak tutaj, całkowicie inni ludzie i warunki sprawiają, że można czuć się jak prawdziwy taternik, a nie niedzielny turysta :)
Dochodzi godzina 14, więc postanowiliśmy zagrzać sobie tutaj jedzenie, oczywiście śmieci zabieramy!
Jeśli miałeś siłę nieść w góry jedzenie, na pewno starczy Ci sił na zabranie ze sobą pustego opakowania.
Świnica, to szczyt, który z pewnością zaliczę, jednak nie taki był dzisiejszy plan, nie było na to czasu.
Ludzie w tym miejscu byli do siebie bardzo mili i dzielili się z nami jedzeniem, co pozwoliło nam poczuć się jednym z profesjonalistów :)
Dłuższy czas poświęciliśmy na rozmowę z paroma innymi osobami, niektórzy nawet zainteresowali się moim blogiem.
Udało mi się zrobić zdjęcie ptaszka, który idealnie pozował przez dłuższy czas, jednak nie mogłem złapać na niego ostrości, ale mówi się trudno.
No i chmura trafiła również na nas. Ciekawe uczucie, wszędzie potężne ilości wilgoci i widać może 50 metrów wprzód.
Wracamy do Liliowe, a stamtąd pójdziemy na Halę Gąsienicową, ponieważ zejście z świnickiej przełęczy było zbyt zaśnieżone, a bez raków schodzenie byłoby bardzo niebezpieczne.
Ostatni rzut okiem na Świnicę, szczyt z którym niedługo przyjdzie mi się zmierzyć.
Jesteśmy już przy Hali Gąsienicowej i szlak złączył się z tym idącym od Kasprowego, teraz czas na obiad w schronisku!
Przy schronisku znajduje się bardzo ładny stawik, uwielbiam to miejsce.
PTTK Murowaniec, gigantyczne schronisko od razu dodało nam uśmiechu.
W środku jest bardzo duszno, na szczęście na zewnątrz było ciepło i uroki Tatr poza sezonem są takie, że ludzi jest dużo mniej niż w wakacje.
Zamówiłem placek po zbójnicku, był pyszny, chociaż cena 30 zł powala, to przynajmniej porcja jest naprawdę duża.
Ważną rzeczą są też rękawice, które przydadzą się chodząc po szczytach, kiedy wieje wiatr dłonie bardzo szybko tracą ciepło. Nie wspominam o lodowatych łańcuchach, bo to oczywiste.
Jeszcze jeden rzut okiem wstecz, opuszczając już Halę Gąsienicową.
Wracamy w niższe partie gór, te bardziej przewidywalne i o innym charakterze.
Na sam koniec piękne zejście granią z widokiem na zachodzące słońce.
Wymarzony widok!
O godzinie 22:20 byliśmy już z powrotem w Krakowie na dworcu.
Zapraszam na film-relację:
To była najpiękniejsza wyprawa w moim życiu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz